Wakacje, ach wakacje! Czemuście takie zapracowane? Wakacje minęły nam głównie stacjonarnie z wiatrakiem przeganiającym upał i w rozjazdach dyktowanych fotografowanymi przeze mnie ślubami….i nagle nastał koniec sierpnia. W wolne od pracy weekendy jakoś pechowo trafiały nam się choroby, więc dopiero w ostatnią niedzielę wakacji udało nam się wyjechać w nieznane
A właściwie znane, ale zapomniane. Lokalnie też jest fajnie! I tak w Cieszynie polskim i czeskim cieszyliśmy się z tego, że świeci słońce, że razem odkrywamy nowy-stary kawałek świata, że zaczyna się czas mojego ulubionego światła, że po prostu idziemy bez planu przed siebie z wolną głową, że Hani smakują knedliki, a ja mogę wypić najlepsze na świecie piwo bezalkoholowe (ach, Birell!), że Mani podoba się nowa perspektywa z nosidła na plecach, że pijemy kawę przy cieszyńskim zamku i że nie ma granic. No właśnie, wróciły wspomnienia z dzieciństwa, z czasów, gdy przekraczanie cieszyńskiej granicy było przygodą życia. Wojtek przekraczał ją na nowym rowerze, a ja w nowych, wspaniałych tenisówkach zakupionych u sąsiadów A teraz przekroczyliśmy rzekę Olzę w czwórkę dwukrotnie, też w tenisówkach, lecz tym razem z wózkiem.
2 Comments
Cieszyn ma jakieś magiczne przyciąganie, no to trzeba się wybrać, w końcu mamy tak blisko
Ano! A w zamku dużo się dzieje, macie rzut beretem