Jak może wyglądać wyjazd rowerowy 2 rodzin w składzie 4 dorosłych i 6 dzieci? Na pewno wesoło! A poza tym postanowiłam zebrać rozbiegane, niczym nasza gromadka, fakty w bliżej nieokreślony porządek. Będzie o przyrodzie, smrodzie i wodzie. Wspaniały rym na początek.
Dlaczego Szwecja?
Na pewno nie dlatego, że mamy salon w stylu skandynawskim, choć nie ukrywamy, że estetycznie blisko nam do stylu naszych północnych sąsiadów. Głównym powodem była zmiana, jaka nastąpiła w tym roku, a mianowicie, prawie 7 letnia Hania wypełzła z przyczepki na rowerowy ląd i stała się pełnoprawną rowerzystką. Miała jechać sama na rowerku. Wymyśliliśmy więc, że dobra motywacja będzie jednym z czynników decydujących o powodzeniu naszej wyprawy. A że Hania od 2 lat z wypiekami na twarzy słucha o Bullerbyn, Pippi i innych Madikach z książek Astrid Lindgren, to cel wyjazdu staje się jasny. Dodatkowo od dawna podobała nam się Olandia, a że jest płaska i wszędzie blisko do morza, to zarys wyprawy był coraz wyraźniejszy. No i argument decydujący – Skandynawia jest jednym z bezpieczniejszych rejonów świata dla świeżynki rowerowej, czyli malucha poruszającego się na własnym rowerku.
Dlaczego tak gromadnie?
Przy założeniu, że ekipa jest dobrze zgrana, jest więcej plusów, niż minusów takiego rozwiązania.
1. Dzieci mają wspólną motywację w drodze. Hania miała kolegę rowerowego i raźniej było jej jechać.
2. Dzieci się nie nudzą. Choć nasze na wyjazdach i tak mało się nudzą, to tu maluchy zgrywały się świetnie. Dużym plusem było nasze zgranie – dzieci w tym samym wieku o podobnych temperamentach. Nie było nikogo, kto burzył równowagę. Układy się mieszały, co było bardzo cennym doświadczeniem współpracy. Nasze dziewczyny mogły trochę od siebie odpocząć Super było patrzeć, jak dzieciaki organizują sobie czas na piknikach, czy po całym dniu jazdy. Po przejechanych 40 kilometrach potrafiły biegać jak dzikie! A nasze maluszki, mimo swoich gorszych momentów (ząbkowanie! 3 dniówka!) miały towarzystwo i zainteresowanie, nawet gdy rodzice zajęci byli krzątaniem się w obozowisku.
3. Punkt wynikający z poprzedniego – rodzice w spokoju piją kawę, rozmawiają, dzielą się radościami i troskami z kimś, kto ich rozumie. Bo drudzy mają podobnie, choć w innej rzeczywistości. I tak codziennie, nie od wielkiego dzwonu, jak w kołowrotku codzienności. Codzienna rozmowa z innymi dorosłymi, wow! (ok, jaram się jak nie wiem co, ale pisze to ja, Justa, matka full time 24/7
4. Razem raźniej. W dzikich biwakach szczególnie, w załatwianiu spraw. Np. nie zdążyliśmy zrobić pełnej pętli na Olandii, zostało 60 km. Dziewczyny zostały z dziećmi na biwaku, a chłopcy pędzili razem na rowerach po auta.
5. Obserwacja drugiej rodziny w jej codzienności. Super sprawa podpatrywanie patentów Czyli dzielenie się doświadczeniem.
Minusy:
1. Zgranie, początek i poznawanie całego mechanizmu grupy. Przed wyjazdem znaliśmy się długo, ale tylko wirtualnie. Widzieliśmy się raz przez 3 dni o tu. Wtedy stwierdziliśmy, że jest to “coś”. Brzmi jak współczesne love story Przed wyjazdem mieliśmy mało czasu na przegadanie oczekiwań i planu. Niby luz i jak wyjdzie, to wyjdzie, a potem do głosu doszły nasze oczekiwania i przyzwyczajenia. W końcu oba składy miały już swoje (i tylko swoje) doświadczenia podróży rowerowych. Do tego, na samym początku drogi, ukazały się te wszystkie potrzeby dzieci na wyprawach rowerowych naraz. Jedno zdążyło zasnąć, inne się obudzić, jedno zmęczone, innemu nie działają przerzutki, kolejne czegoś się boi i… przez pierwsze kilometry kołatały nam się różne myśli w głowach. I tak do pierwszego pikniku… a potem było już tylko wspaniale jeśli chodzi o dogranie! Przychodzi mi na myśl metafora super dania, które musi się “przegryźć”, a wszystkie składniki harmonijnie połączyć.
2. Minus, ale do rozwiązania, jest też taki, że mało jest czasu typowo rodzinnego, tylko jest się ciągle w dużej grupie. Codzienność domowa rządzi się innymi prawami i to na wyjazdach jesteśmy bardziej głową z dziećmi, w przeżywaniu świata. Bez komputera i miliona spraw do załatwienia. Po 2 tygodniach spędzonych w dwie rodziny każde z nas miało zaplanowany typowo rodzinny czas – my w Bullerbyn i okolicach, Piątki na wyspach Alandzkich.
Jak wyglądała droga?
Ciągle nas dziwiło, że może być taka łatwa i przyjemna. Jeśli człek chce mieć relaksujący czas, ponad codzienność pełną wyzwań rodzicielskich, to może go mieć. Jedzie ładnym krajobrazem, kierowcy zwalniają na widok rowerów, całość jest spójna i estetyczna, nie ma krzykliwych bilboardów ani domo-zamków w kolorze pastelozy. Przestrzeń jest przemyślana, przyroda zadbana i wybujała. Tym samym po 2 tygodniach nie zaskakuje go wiele w krajobrazie, ale chodzi o relaks przecież (no dobra, jakąś szkaradę mogliby postawić dla draki). Krajobraz jest sielski, pola, krowy, od czasu do czasu wiatraki na Olandii no i wszędzie domki z drewnianą elewacją. A jeśli wiatraki, to znaczy, że wieje, a że wyspa w najszerszym miejscu ma 16 km szerokości to wieje wszędzie W gruncie rzeczy atakowała nas tylko przyroda. Osy, muchy, komary, szczypawice i mrówki. Żeby nie było nudy – na każdym kempingu co innego. Przez całą drogę towarzyszyło nam słońce i wiatr, a deszcz popadał tylko raz.
Olandsleden, Sverigeleden – o ścieżkach rowerowych
Na Olandii ścieżki są bardzo urozmaicone, czasem szutrowe, czasem asfalty wzdłuż drogi, czasem w lesie. Są dobrze oznaczone, a na każdym kempingu można dostać dokładną mapę rowerową wyspy. Miejsc do zatrzymywania z dziećmi jest wszędzie pełno, często można znaleźć w pobliżu toaletę. Olandia dookoła najkrótszą drogą to ok. 300 km, a my przejechaliśmy 220 km (przez 7 dni) dużo klucząc po bocznych dróżkach. Trasy oznaczone na czerwono, to te główniejsze…
W części kontynentalnej natomiast asfalty są dalej świetne, ale teren trudniejszy. Częste podjazdy zniechęcały Hanię, a i warunki do pikników przy tej aurze nie były łatwe. Wyobraźcie sobie 34 stopnie, droga góra-dół i gzy latające wokół nas. Dopiero za trzecim podejściem udało na się znaleźć odpowiednie miejsce na przerwę. Ostatnie 10 kilometrów zatrzymywaliśmy się co kilometr na krótką przerwę w cieniu i picie. Wojtek wypatrzył na mapie małe jezioro, nad którym mieliśmy się rozbić. Nie mogliśmy sobie wymarzyć lepszego miejsca. Była to kameralna przystań rybacka z łódkami, po 20 całkowicie pusta. Wtedy od miejscowych dowiedzieliśmy się, że z powodu suszy w jeziorach ubyło ponad pół metra wody, a niedawno w okolicy były 4 pożary lasu. Prognozy na kolejne dni były bez zmian, decyzja mogła być jedna, kończymy rowery, zaczynamy część wypoczynkową.
Gdzie spaliśmy?
Pod namiotem przez całe 3 tygodnie. Nasz namiotowy rekord! Nie mieliśmy większych problemów ze znalezieniem miejsca na przyjemny biwak, a można śmiało rzec, że w większości były to miejsca niesamowite. W Szwecji można rozbić się na dziko wszędzie, byleby nie zbyt blisko zabudowań i nie na dłużej niż 24h. Fajne jest to, że nie trzeba się chować, Szwedzi znają te przepisy i nie patrzą krzywo na namioty. Na Olandii zjeżdżaliśmy w stronę morza, do którego ciągle mieliśmy blisko i zawsze znalazł się jakiś kawałek polanki. W większości przypadków były to miejsca częściowo zagospodarowane – a to przystań rybacka, lub łowisko, domki letniskowe, w części kontynentalnej miejsca kąpieli (oznaczone na mapie jako Badplats). Dużym zaskoczeniem bywała skoszona trawa, tak jakby ktoś przygotował miejsce noclegowe, no i standardowo łatwy dostęp do wody. Wyszukując noclegów korzystaliśmy jak zwykle z widoku satelity na google maps.
Kempingi
Czyste, schludne, przyjemnie położone, mniej lub bardziej masowe, mniej lub bardziej wypasione. Woleliśmy te mniejsze, ale czasem nie mieliśmy wyboru.
Na Olandii spaliśmy na 4 kempingach (zaznaczone na mapie):
Wystartowaliśmy z przyjemnego kempingu Haga Park. Nie ma on bezpośredniego dostępu do wybrzeża, nad które trzeba się przespacerować kilka minut. Za to jest zdecydowanie ładne. Na tym kempingu był duży parking, co wraz z miłą obsługą spowodowało, że bez problemu i za darmo zostawiliśmy auta na 9 dni.
Najmniej przyjemny, ale jakże pomocny był wielki kemping w Köpingsvik. Po 2 dniach jazdy chcieliśmy zrobić dzień restowy i zostać na 2 noce w jednym miejscu. Co było robić, rozbiliśmy namioty pośród kamperów z kartami magnetycznymi do łazienek w kieszeniach. Ot, takie korpo kempingowe. Ale szczęście w nieszczęściu, dzień restowy okazał się jedynym dniem deszczowym na całym naszym wyjeździe, a TV room obok kuchni okupowany przez nas pół dnia okazał się świetnym miejscem na przeczekanie deszczu. Przy okazji, razem z kilkoma Szwedami, obejrzeliśmy ćwierćfinał mundialu Szwecja-Anglia i mogliśmy poczynić obserwacje kulturowe.
Po kolejnych 3 dniach rowerowych zawitaliśmy na najprzyjemniejszy kemping całego wyjazdu w Byxelkrok. Niewielki, niedrogi, bez wypasionych kamperów, które wybierały raczej konkurencyjny kemping.
W części południowej, dokąd przyjechaliśmy na 2 noce na zakończenie olandzkiej przygody, trafiliśmy na wydawałoby się przyjemny kemping nad samym morzem. Początkowo wszystko było ok, zanim nie dotarł do nas smród glonów z morza. Śmierdziało okrutnie! Śmierdziało tak, że mieliśmy ochotę uciekać. Dlatego warto rozbić się kilkadziesiąt metrów dalej od morza, nawet jeśli miejsce nie tak przyjemne. Niestety nie wiemy, jak sprawdzić terminy eksplozji zapachów morskich na Olandii Choć jest jedna prawidłowość – wybrzeże od strony lądu nie śmierdziało ani razu.
Na stałym lądzie szwedzkim, w okolicach Vimmerby, wybraliśmy kemping w Marianelund. Wyjątkowo przyjemnie położony, z kameralnymi zatoczkami, ale samo pole namiotowe, jeśli się wcześniej nie zarezerwowało miejsca, było, łagodnie rzecz ujmując, mało kameralne. Poza tym system rezerwacji parcel nie puszczał nas na 4 noce (w to lato wszyscy Szwedzi postanowili wypoczywać), a planowaliśmy odpocząć na koniec wycieczki i chwilę nie przestawiać namiotu. Efekt był taki, że pojechaliśmy na
kemping do Hultsfred, który już nie był tak szałowy. Duży plus za dużo zieleni i możliwość schowania się z namiotem w przyrodzie bez sąsiada potykającego się o sznurek, ale… dopadła nas kolejna odsłona niedogodności natury szwedzkiej – niezliczona ilość much, komarów i wszelakich latadełek. Co ciekawe, wszystkie były w przedsionku namiotu… pod tropikiem były ich ciężkie tuziny. Efekt był taki, że Wojtek co rano trzepał namiot odpinając połowę tropiku Crazy!
Aha, był jeszcze kemping w Vimmerby, gdzie nawet się zameldowaliśmy, ale po chwili uciekliśmy przerażeni hordami lokalsów przychodzących wykąpać się w kempingowym jeziorze. Byli też i nasi “lokalsi” z okolicznych budów… po łacinie ich rozpoznaliśmy 😉
Po drodze próbowaliśmy też korzystać z Warmshowers, ale wszystkie miejsca były zajęte. A może po prostu nasza grupa, mimo dużych ogrodów do dyspozycji, była za wielka?
Zdjęcia poniżej głównie z dzikości
Co robią matki w sali telewizyjnej? 😉
Nad wodą i cuda z pogodą
Planując naszą rowerową eskapadę na Północ obawialiśmy się klasyka “leje, wieje, pada”. Doświadczyliśmy tego nad Bałtykiem rok wcześniej i w zasadzie, jak sięgnąć pamięcią w nadbałtyckie wspomnienia, to pojawia się tam myśl “zimno”. A wyjątkowo Szwecja będzie nam się kojarzyła z “ciepło” za sprawą lata stulecia. W czasie, gdy my wracaliśmy do Polski promem, do Szwecji płynęły jednostki straży pożarnej, by wspomóc walkę z pożarami. Było bardzo ciepło, ale najbardziej odczuwaliśmy wysokie temperatury na kontynencie. Wiatr na Olandii i rześkie wieczory dawały pewną ulgę.
Szwedzi
Cóż, nie mieliśmy okazji bliższego poznania Szwedów. W mijanych wioskach nie było ich widać w ogródkach, może dlatego, że wyspa jest głównie terenem wakacyjnym i część uroczych domków stała pusta. Miejscami gdzie się spotykaliśmy były kempingi, sklepy i przy okazji wycieczek po wodę. Ich brak zainteresowania naszą kawalkadą był dla nas nowością, bo do tej pory przyzwyczajeni byliśmy do przynajmniej pytania “Skąd jesteśmy i jak nam się podoba?”. Stwierdziliśmy, że w porównaniu do Sri Lanki, jest to drugi biegun Szwedzi bardzo dbają o nieprzekraczanie granicy czyjejś prywatności i dopóki ktoś ich nie zagada, to nie zaczepiają. Ale już przy bliższym kontakcie, najczęściej są bardzo pomocni i życzliwi. Raz, kiedy zapytaliśmy w wiosce o wodę, przyjechał do nas pan Maurycy, żeby eskortować chłopaków po wodę do swojego domku letniskowego. Był bardzo sympatyczny i cieszył się na nasze spotkanie. A do tego polał chłopakom po rozchodniaczku polskiej wódki 😉
Kilka myśli praktycznych
Północ Olandii jest przyjaźniejsza dla rodzin z dziećmi, choćby przez fakt większego zalesienia, co skutkuje biwakami z szansą na cień w upalne dni. Południe jest bardziej puste, surowe i czasem może być problem z wodą i cieniem.
Kontynentalna Szwecja w rejonie Smalandii jest mocno pagórkowata. Drogi są piękne, wiją się, unoszą i opadają, bez wielkich przewyższeń. Ale na pierwszą wyprawę mogą być zniechęcające.
Wodę można pić z kranu, więc warto mieć ze sobą pojemniki/butelki/worki.
Na wyspach wieje, więc przydaje się kuchenka z osłoną. My trochę walczyliśmy, żeby nasz stary palniczek osłaniać od wiatru karimatą 😉
Na wschodnim wybrzeżu w lipcu lubi śmierdzieć miało być o smrodzie, to jest Coś kwitnie i w kilku miejscach zapachy były mocno “odurzające”.
Link do artykułu na Ładnebebe
Dokładny link do trasy klik -> tu
Informacje praktyczne:
Dystans: 222 km na Olandii (7 dni na rowerze) i 40 km na stałym lądzie (2 dni na rowerze), plus dodatkowe kilometry po auta.
Trasa Olandia : Fröbygårda-> Färjestaden -> Stora Rör->Sättra -> Köpingsvik ->Äleklinta -> Sandvik -> Jordhamn -> Löttorp -> Byrum -> Byxelkrok -> Lange Erik -> Byxelkrok -> Böda ->Vedborm-> Löttorp -> Bläsinge -> Sandvik-> Ingelstad -> Djurstad
Trasa kontynent: Figeholm -> Malghult i Mariannelund -> Sevedstorp
Dojazd: Samochodem, promem z Sassniz do Trelleborga lub z Gdyni do Ystad, a na Olandię mostem z Kalmar wyłączonym z ruchu rowerowego
Droga: Płaska i bezpieczna, system ścieżek Ölandsleden i Sverigeleden, dokładne mapki w każdej informacji turystycznej
Noclegi: Dzikie biwaki lub czyste, przyjemnie położone kempingi, mniej lub bardziej masowe. Korzystając z prawa swobodnego dostępu do natury (Allemansrätten), można rozbić namiot właściwie wszędzie, maksymalnie na dobę
Zakupy: Duża część jedzenia z Polski, na Olandii zakupy w supermarketach ICA, ceny do dwóch razy wyższe niż w PL. Woda w każdym kranie jest zdatna do picia
Sprzęt: Rowery dzieci: Hania – Giant LIV 21’’, Mikołaj: Woom 24’’; Przyczepki: Chariot Cougar 1 i 2; Hol Kajki – Follow Me; Namioty dla dużej rodziny: Quechua Quickhiker Ultralight 4 i Tatonka Alaska 4
Dodatkowe atrakcje: wioski w Smalandii związane z twórczością Astrid Lindgren (Sevedstorp czy Katthult) i niesamowity park rozrywki w Vimmerby, który odwiedziliśmy na koniec.
O parku miał być osobny wpis, bo zrobił na nas ogromne wrażenie, ale z braku czasu zostaje tak. To nasz pierwszy park rozrywki, oj wysoko postawiona poprzeczka! Przestrzeń bardzo przemyślana i przyjazna rodzinom, bez zbędnego kiczu…da się! Byliśmy tam cały dzień, a moglibyśmy być jeszcze kilka kolejnych.
Leave A Reply