Podróż rowerem, to było jedno z naszych marzeń i wyzwań podróżniczych. Usiedliśmy z mapą i padło na Mołdawię. Mało wiedzieliśmy o tym kraju, kojarzył nam się z sielska krainą słonecznika. Poza tym z mapy wynikało, że będzie w miarę płasko, co miało znaczenie dla początkujących sakwiarzy.
Przejechaliśmy w sumie 740 km w 10 dni.
A było to tak… Wojtek pożyczył rower od kolegi, ja sakwy od brata i jakoś upakowaliśmy wszystkie graty do naszej strzały. Pogoda końcem maja nie rozpieszczała, szczególnie w górach. Deszcz, słońce, wiatr, deszcz. Więc rowerowe ruszenie się opóźniło. Po drodze zwiedziliśmy rumuńską Bukowinę, malowane klasztory (ach te freski!) i polskie wioski. W jednej z nich, w Nowym Sołońcu w domu Polskim zostawiliśmy auto na prawie 2 tygodnie i stamtąd na rowerach ruszyliśmy w kierunku Mołdawii – zamiana czterech kółek, na 2+2 stała się prawdą.
Pierwszy dzień dał nam w kość: deszcz, podjazdy, w Suczawie dziury do połowy koła… a na koniec strachliwa noc na dziko w polach. W nocy ktoś musiał zauważyć nasz namiot i rowery przykryte folią i z ciekawości (tak sobie tłumaczyliśmy) przyszedł obadać z latarką. Mieliśmy noc z głowy…. a żeby jeszcze nieco ubarwić akcję początkowych dni, to nad ranem lunął deszcz zamieniając naszą polną drogę w błotnistą bryję. Błoto najbardziej błotniste ze wszystkich błot świata, najbardziej klejące się do kół. Po 30 minutach prowadzenia rowerów koła przestały się kręcić… Kolejne 2 godziny spędziliśmy więc na ich czyszczeniu. Chyba mogę uznać te przygody jako świetny chrzest bojowy młodej turystki rowerowej?
Z DZIENNIKA PODRÓŻY- PRZYGÓD CIĄG DALSZY
“…Zaczepia nas facet siedzący nie wiadomo w jakim celu na granicy. Pyta o cel podróży. Na mapie pokazujemy, gdzie chcemy dojechać. Rysuje nam dokładną mapę przejazdu do Golodian, skąd do polskiej wioski Styrczy już niedaleko. Robimy krótką przerwę na przystanku autobusowym, zapychamy się białą bułą, i jadąc chwilę kamienistą drogą wjeżdżamy do wioski. Wrażenie niesamowite! Jakby ktoś przeniósł nas na plan filmowy. Wszystko w dużym natężeniu, przerysowane. A może to nasze zderzenie z innym światem wyostrza zmysły? Dziadki, babcie, dzieci z gałązkami w dłoniach pędzą kaczki, krowy, gęsi, gęsiego oczywiście. Wioska szykuje se do nocy. Gdzieniegdzie dyskusje przy studni, przy płocie, ciekawskie spojrzenia w naszą stronę. Ciężko rozglądać się na boki, bo droga szutrowa i dziurawa, środkiem kroczą krowy, biegają psy (…)
(…) Za krzyżem jedziemy prosto, droga z szutrowej zmienia się w asfalt. Wyjeżdżamy z wioski. Widoki przepiękne, a w wieczornym słońcu wręcz baśniowe. Jedziemy drogą wzdłuż kopców niewiadomego pochodzenia. Droga w końcu płaska, więc mamy trochę odpoczynku po męczącym dniu. Za chwilę jednak znów podjazdy, momentami bardzo strome. Jedziemy dłuższa chwilę i wydaje nam się, że do celu niedaleko, może 10 km. Podupadamy nieco na duchu, gdy dojeżdżamy do tablicy “Golodani 20 km”. Gość z granicy chciał nas poprowadzić ciekawa drogą, pokazać ładny kawałek swojego kraju. Twierdził, że do Golodian to jakieś 25 km, a okazało się, że nadrabiamy 35 km. Słońce właśnie zaszło. Postanawiamy mimo wszystko dojechać do “polskiej” Styrczy, bo nocleg w wiosce raczej pewny, a po doświadczeniach ostatniej nocy, chcemy się porządnie wyspać. Jakby mało było przygód tego dnia, to Wojtkowi spada bagażnik. Odkręciły się 2 śrubki i bagażnik runął na kręcące się tylne koło! Z czołówkami przez pół godziny szukamy śrubki – igły w stogu siana. W międzyczasie zatrzymuje się jakiś lokalny samochód, z którego wysiada on i ona, pytają czy akcident? Nie pomagają wezwania do świętego Antoniczka, które zawsze stosuje moja babcia, kiedy coś zgubi. Odkręcamy śrubkę z mojego bagażnika, przykręcamy do Wojtkowego i jedziemy dalej.
Jest ciemno. Po 1.5 h jazdy z czołówkami, góra, dól, przez wioski, dziurawym asfaltem, z odgłosami nocy w ciemnościach dojeżdżamy do Golodian. A tam też dziurawo, kałuże do polowy koła, ale na szczęście, dobrze pokierowani przez lokalnych trafiamy do Styrczy, która leży na przedmieściach miasta. Jest 23.30. Gdzieniegdzie świecą światła. Pierwszego napotkanego mężczyznę, który wprowadzał konia z pola, pytamy o Panią Lilę Górską, koordynatorkę agroturystyki w Styrczy. Pytamy po polsku, ale okazuję się, że rosyjski konieczny. Za chwilę dogadujemy się z synem i żoną pana. Mówią, że u nich też można nocować. Jak się później okaże – trafiliśmy do siostry pani Lili, a jej dom jest jednym z kilku w wiosce, który oferuje nocleg. Dostajemy osobny pokój, pyszną kolację, w postaci jaj gęsich, ciepłego mleka, kulki masła i chleba. Czujemy się “uratowani”, zasypiamy twardym snem. 90 pełnych przygody kilometrów za nami. “
I tak mijał dzień za dniem. Jechaliśmy przez piękna, dziką, zupełnie nieturystyczna krainę. Znowu zaskoczyła nas rzeźba terenu. Mołdawia, leżąca w międzyrzeczu Dniestru i Prutu jest poprzecinana licznymi wąwozami, dolinami rzek. Krajobraz malowniczy, ale jakże pagórkowaty dla rowerzystów! Spaliśmy na dziko lub u lokalnej Polonii (Styrcza, Bielce, Komrat). Doładowywaliśmy akumulatory chałwą słonecznikową, kwasem chlebowym i słońcem, którego później nie brakowało, a w południowej Mołdawii było aż nadto. Z perspektywy roweru mogliśmy spokojnie podziwiać mołdawską rzeczywistość. To jeden z biedniejszych krajów Europy. Nie widać tam hektycznego życia reszty kontynentu, ludziom się nie spieszy, konie powolnie ciągną drewniane furmanki, ludzie, jak maleńkie mrówki pracują w ciągnących się po horyzont polach. Najdłuższe pole kukurydzy ciągnęło się chyba przez 10 km!
W sklepach małych miejscowości nie można dostać warzyw, bo każdy ma swoje pole, lub ogródek. Doświadczyliśmy takiej serdeczności, jak chyba nigdy. Ludzie ciekawi turystów, bo tych tam niewielu…
Z DZIENNIKA PODRÓŻY
5 czerwca 2010, sobota
“…Robi się ciemno, wiec postanawiamy wrócić 5 km do miejsca, skąd widzieliśmy jezioro. Rozbijamy się za małym drzewkiem, tak by nie było nas widać z drogi, w wysokiej trawie, nieopodal pola kukurydzy. Jest milo, kobieca intuicja czuje dobra aurę miejsca. Na liczniku 110 km! Szykuję strawę, w postaci kaszy kuskus z tuńczykiem i sosem pomidorowym Podravka + mieszanka przypraw. Danie typu bulba składające się z łatwo przyswajalnych węglowodanów, białka oraz warzyw to nasze sztampowe danie na wieczór. Czasem dodajemy miejscowe specjały typu owczy ser, świeża pietruszka i wtedy bulba staje się daniem wykwintnym. Wojtek stawia dom, parkuje pojazdy i w końcu odpoczywamy przy kolacji. Oczywiście w środku namiotu, bo komary nie dają spokoju. Jeszcze wieczorna toaleta mokrymi chusteczkami i można spać klejąc się do śpiwora jakby mniej “
6 czerwca 2010, niedziela
“Niedzielny poranek, piaty dzień rowerownia rozpoczęty. Nie wstaliśmy na 8 na msze w pobliskiej cerkwi. Po 110 km spaliśmy jak susły do 9. Nie udaje nam się wstawać wcześniej, choć ciągle mamy mocne postanowienie… Ale rano myślimy sobie – przecież mamy wakacje Czasem leżąc wieczorem w namiocie, po męczącym dniu w siodle, po kolejnym wieczorze bez prysznica, bulbie na kolacje jedzonej wspólnie z jednej menażki dla oszczędności wagi, klejąc się do śpiwora, myślimy sobie: mimo wszystko to są wakacje Mózg odpoczywa od tego co stresujące w życiu codziennym, zajęty inną codziennością – codziennością podroży. Po godzinie pedałowania robimy przerwę na lody i kawę. Kawa, to miły czas pierwszej części rowerowego dnia. Najpierw rozruch, później kawa, a później już ciąg rowerowy i można jechać! Droga kręta, po bokach drogi niekończące się orzechy…(…)
Wioska, jak typowo mołdawska wioska: ma wiele studni przy drodze, a każda inaczej zdobiona. Bramy domostw są z reguły metalowe i również ciekawie zdobione. Domki małe, z dachami w kopertę kryte szarą dachówką. Taka spójność krajobrazu zadziwia. W pofalowanym po horyzont krajobrazie od czasu do czasu leży wioska, a jedna podobna do drugiej. No i szpalery drzew orzechowych przy drodze… Nie widziałam nigdy tak ciągłego, tak “czytelnego” krajobrazu. No i życia tak jemu podporządkowanego. Przy wyjeździe z wioski widzimy zabawną i jednocześnie trochę bulwersująca scenę. Trzech kolesi na furmance, z gęby drobne cwaniaczki. Nagle jeden z nich kradnie mała kózkę z pobocza drogi, chowa za pazuchę i co sił w nogach pędzi na furmankę do koleżków. Ot, tak się odbywa krzyżowanie kóz w Mołdawii. “
Więcej zdjęć i przygód tutaj:
2 Comments
Rowerowo sielska kraina
Mołdowa jest genialna! Świetny trip! Też chcemy tam wrócić