Haniu, a plecak masz? “Maamm” odpowiedziała Hania i ruszyła z rodzicami ku przygodzie. Pierwszy raz samolotem, pierwszy raz z plecakami, pierwszy raz ciut dalej niż za miedzę. O Gruzji myśleliśmy od dawna, od TU, a że Wizzair rzucił lot do Gruzji na mapę swych bezpośrednich połączeń z Polski, w dodatku z Katowic, to polecieliśmy.
“Frrrrrrrrr”
Lot o godzinie 0:50. Hania zdrzemnęła się chwilkę w drodze na lotnisko i chwilkę w samolocie, tuż przed lądowaniem. Poza tym chłonęła nowe przestrzenie i dziwiła się tyylu śpiącym na siedząco. Lecieliśmy na wschód, ku słońcu, więc noc umknęła niepostrzeżenie i wylądowaliśmy o 6 czasu lokalnego.
Hania bez marudzenia zasnęła w hostelu o poranku i spała do 15, więc połowę Dnia Dziecka przespała. Rodzice zresztą tez padli jak muchy 😉
Gdzie Hania spała?
Rezerwowaliśmy tylko pierwszą i ostatnią noc, a reszty szukaliśmy na bieżąco posługując się listą polecanych miejsc ( niezła baza noclegowa w Gruzji i źródło wielu informacji) W Gruzji noclegów w przyzwoitej cenie w standardzie hostelowo-kwaterowym jest bardzo dużo, więc nie obawialiśmy się, że wylądujemy gdzieś bez noclegu z dzieckiem. Poza tym istnieje duża szansa, że nocleg sam do nas przyjdzie.
Hania spała między nami i swoimi super tubami, polecamy ! Przy tej okazji rodzice głowili się nad różnymi kombinacjami, żeby pomieścić trójkę z tubami na łóżku, czasem spali w poprzek, a ojcu nogi wystawały, czasem ojciec lądował na podłodze.
Nie mielismy problemu ze zmianą czasu, spaliśmy do oporu, który wyznaczała Hania, a dwa razy siła wyższa, czyli poranny pociąg z Borjomi do Tbilisi i samolot powrotny…o 6 rano! Popołudniowe drzemki przypadały różnie, gdzie Hanię złapał Morfeusz, tam spała. W marszrutce drętwiały nam ręce od amortyzowania wstrząsów, ale cieszyliśmy się, że Hani nie złapała choroba lokomocyjna tylko sen. Natomiast najwygodniej było w wózku, rodzice mogli np. spokojnie zjeść obiad
“Nana am!” czyli jedzenie
Wyspane dziecko, ale głodne. “A co Hania jadła?” to najczęściej zadawane pytanie po wyjeździe. W warunkach domowych “Nana” je różnorodnie i chętnie, ale gruzińska kuchnia nie przypadła jej do gustu. Bo była tłusta, ciężka, a kolendra pachniała zbyt intensywnie. A my nie zawsze mieliśmy nocleg z kuchnią. Na tę okoliczność wzięliśmy ze sobą kilka niezbędnych rzeczy: -mleko w proszku (ulubiony Hipp 4) -kaszkę na rano do której dodawaliśmy lokalne jogurty i owoce -kaszę kuskus na obiad, do której dodawaliśmy pyszne gruzińskie pomidory i mieszankę przypraw . Przygotowanie ekspresowe – kubek i grzałka. Do tego ulubione jajo, jeśli był dostęp do kuchni, chlebek maczany czasem w talerzu rodziców, owoce, jogurty (niestety wszystkie słodzone) i czasem ciastka zbożowe/migdałowe (na kryzysy w marszrutce). 2 tygodnie odstępstwa od standardowej diety Hani nie zaszkodziło… Zresztą karmiła się głównie wrażeniami, jedzenie nie było tak zajmujące, jak poznawanie gruzińskiej rzeczywistości.
Do picia wspomniane już mleko Hipp było, gruzińskie soczki, niestety wszystkie słodzone, więc solidnie rozcieńczane wodą mineralną. Hani bardzo podobało się picie przez rurkę, co jest dość praktyczne w podróży… zwłaszcza, że to zajęcie zajmujące i tata miał czas sprawdzić prognozę na jutro w kafejce z wi-fi 😉
“Buuu” czyli pędzimy marszrutką
Podstawowe potrzeby zapewnione, więc karmimy głód poznawczy. Tak pędzimy, że podczas pierwszej podróży Hanię łapie choroba lokomocyjna. Fakt, że siedziała fatalnie, odgrodzona od widoku fotelem przed nią, za dużo zjadła na śniadanie, ale to nie usprawiedliwia stylu jazdy gruzińskich kierowców, o czym już było tu.
Później już dbaliśmy o to, żeby zajmować miejsce w pierwszym rzędzie, co nie było trudne, bo zawsze wsiadaliśmy na początku kursu marszrutki, zanim zdążyła się wypełnić. Do tego robiliśmy Hani specjalny tron, tak, żeby jak najwięcej widziała do przodu… I zagadywaliśmy o górach, chmurach, domkach, pieskach, znakach sygnalizujących ostry skręt, krowach i wszystkim, co mogło wzrok Hani utrzymać na drodze. Aż do czasu, kiedy morzył ją sen i zasypiała. Wtedy rodzice zmieniali konstrukcję na leżącą, podusia pod głowę i pędzili dalej.
Hania zwiedza = Hania biega
Monastyry zwiedzaliśmy na zmianę. Hania biegała, eksplorowała, a to zapewniały jej place przed kościołami, kamyczki, schodki. Raz próbowaliśmy zwiedzania w chuście, ale taki transport Hania akceptuje tylko przy stałym rytmie, a matka chciała podziwiać. Wewnątrz kościołów najbardziej ciekawiły Hanię świeczki i tu miała z tatą swoje rytuały 😉
“Delilelilieliii” czyli place zabaw
To odgłos jaki wydawała Hania na widok miejsc rozrywki dla maluchów Wyjazd był przełomem, jeśli chodzi o postrzeganie tej przestrzeni jako celowo stworzonej dla dzieci. I to był jej czas, a my staraliśmy się wyszukiwać takie miejsca, jako coś specjalnie dla niej na naszej mapie podróży. Wprawdzie murki wokół monastyrów były fajne, schody przyciągały jak magnes, kamyczków pod dostatkiem, ale place zabaw i tak były najfajniejsze. Tyle tam dzieci, różności do wspinania, zjeżdżania, bujania!
Spotkania i burza bodźców
Nowe obrazy, sytuacje, ludzie, język – wszystko to sprawiło, że Hania zaczęła wydawać masę nowych dźwięków i nauczyła się wielu nowych słów i zwrotów, jak np. “bada baś” w Kazbegach, czyli pada deszcz – najczęstsze sformułowanie strapionych turystów. Wśród ludzi Hania czuła się swobodnie, ale nie lubiła sytuacji, gdy ktoś zupełnie obcy podchodził, by ja uszczypnąć w policzek lub co gorsza dać buziaka (a to dość częsty odruch w stosunku do dzieci), albo w inny sposób wyrazić swój zachwyt/zainteresowanie Hanią. A my czasem nie byliśmy w stanie wytłumaczyć tym przyjaznym ludziom, że to nie jest wcale miłe dla Hani. Uśmiechy, “papa”, owszem, ale bliższe kontakty dopiero, jak się zapoznamy. Jakże szybko Hania podłapała gruzińskie “nie” czyli “ara” dźwięcznie wymawiając “rrrr”, choć z zastosowaniem w praktyce było trudniej. Zdecydowanie bardziej wolała spotkania z dziećmi
Hania w drodze i po drodze
Nasza mała dziewczynka okazała się bardzo elastyczną podróżniczką! Złapała zmienny rytm praktycznie od razu, kiedy tylko odespała lot. Do transportu Hani, zamiast nosidła, wzięliśmy leciutki wózek parasolkę, składany w mig! Dało nam to możliwość swobodniejszego spakowania, bo mogliśmy zabrać dodatkowy plecak. No i zwiedzaliśmy na lekko mając swoje chwile relaksu gdy Hania wygodnie siedziała. Ale nawierzchnia na wózek, to był prawdziwy offroad! Ileż to razy przenosiliśmy wózek, ponad dziurami większymi niż kółka, przez kamienie, schody, brukowany wyboisty bruk, przejścia podziemne niedostosowane do zjazdów wózkiem. Wyglądaliśmy dość pociesznie obładowani plecakami z wózkiem-lektyką 😉 Nosidełko natomiast spadło nam z nieba, a dokładnie od Marysi, poznanej w Tibilsi. Wcześniej na etap górski zaplanowaliśmy chustę, ale w nosidle Hani było zdecydowanie wygodniej. Po Gruzji z dzieckiem podróżuje się dobrze, choć do marszrutek trzeba się przyzwyczaić. Akcesoria dla malucha, typu pieluszki są w każdej aptece (a te dość liczne), można je kupić na sztuki, więc plecak lżejszy
Po drodze Hania szukała swoich stałych punktów w krajobrazie : muuu, buuu, frrr, au au były praktycznie wszędzie. Znajdywała sobie zajęcie wszędzie, bo przecież w każdym miejscu jest coś, czego jeszcze nie poznała, a nawet jak poznała, to można spróbować wykorzystać to na tysiąc sposobów..np kamyczki. Dzięki niej poznawaliśmy Gruzję od podłoża…i przywieźliśmy kilka garści kamieni na pamiątke 😉
Nie narzucaliśmy sobie tempa, odpuściliśmy wiele atrakcji, m.in trudno dostępne miasto skalne Wardzia, nie zrobiliśmy wielu zdjęć, bo właśnie w “tym momencie” mieliśmy obie ręce zajęte, lub Hania chciała wdrapywać się na schodki, lub też cokolwiek innego z repertuaru prawie dwulatki. Ale mieliśmy czas na..
4 Comments
Super wpis. My pod koniec maja się wybieramy do Gruzji drugi raz – tym razem z 6 miesięcznym Tuptaczkiem
Szukałem informacji o dostępności jedzenia i innych i znalazłem ten blog – i znalazłem więcej niż szukałem Patent z tubami jest genialny – super, że dołączyliście linka do sklepu, to mi ułatwi zakup
Pozdrawiam
Bardzo się cieszę, że wpis się przydał praktycznie Udanego wyjazdu, ale fajnie! A maluszek pewnie nie będzie tak zwiewał jak nasza Hania 😉
Tuby to faktycznie niezła opcja dla plecakowych podrózników.
Pozdrowienia!
Jestescie wspaniali: dobrze ze jeszcze duzo miejsc po ktorych mozna podrozowac. bedziemy czekac na wspaniale reportaze
Dziękujemy Kasiu! obyśmy zdrowi byli, a będziemy eksplorować świat:)